Region Armagnac w Gaskonii w południowo-zachodniej Francji rozciąga się między Bordeaux a Toulouse, 100 km na wschód od Atlantyku. Jest tu 15 tys. ha winnic i podobno tyle samo winiarzy, dziesięć odmian winorośli, wspaniałe foie gras, sławna na cały świat tarta jabłkowa croustade i najstarsza francuska tradycja gorzelnicza, czyli armaniak.
Z Warszawy lub Katowic latają linie Wizzair na Sycylię, do Trapani. niestety, jest to najlepsza opcja, czasami trzeba pogodzić się z nielubianym przewoźnikiem. Małe lotnisko, z niego możemy albo wziąć taksówkę, albo wsiąść w autobus do oddalonej o jakieś 20 minut Marsali. Na miejscu zarówno baza noclegowa, jak i gastronomiczno-barowa jest na dobrym poziomie. Samo miasto nie oferuje wiele więcej ponad to, z czego słynie – czyli tysiące beczek doskonałego wina. Jest przy tym na tyle niewielkie, że bez problemu można poruszać się pieszo (o ile nie straszne nam dziury w chodnikach, porastające je chwasty, czy też zupełny brak miejsca dla pieszego, bo akurat samochód zajął cała przestrzeń) – bądźmy przygotowani na typowy dla Południa Włoch bałagan.
Trójkąt sherry to 25 tys. akrów winnic pomiędzy miastami: Jerez, Sanlucar de Barrameda i El Puerto de Santa Maria. Powstają tu wina od bardzo wytrawnych ku bardzo słodkim, od fino i amontillado, przez: palo cortado i oloroso po moscatel i pedro ximénez oraz blend sherry cream, czy amoroso, smaczny acz lekceważony przez znawców. Sherry zdobyło popularność w XVI wieku, było ulubionym winem Szekspira, Poego czy Dickensa. Zaś współcześnie… cóż, jednym z najbardziej popularnych amerykańskich koktajli jest sherry cobber.
Whisky z Lowlands zawsze pozostawała w cieniu tej bardziej znanej, bardziej wyrazistej whisky z Highlands. Podział ten stał się jeszcze bardziej wyraźny w drugiej połowie XVIII wieku, kiedy w Highlands działało ponad tysiąc nielegalnych alembików, a producenci w Lowlands, nękani przez poborców podatkowych, którym łatwiej było tu dotrzeć ze względu na bliskość dużych miast, dwoili się i troili, jak szukać oszczędności by sprostać rosnącym apetytom koronnego fiskusa. By produkować taniej, robili coraz gorszą whisky, a tym samym sława destylarni w Highlands rosła.
W Girvan, na terenie kompleksu destylarni grain whisky jest ukryta destylarnia single malt oraz destylarnia dedykowana wyłącznie dla ginu Hendrick’s. To sekretne miejsce, niedostępne dla odwiedzających, znane jest jako Gin Palace. To świątynia Lesley Gracie, która stworzyła gin Hendrick’s, czuwa nad jego destylacją i tworzy wciąż nowe receptury, podróżuje po świecie i szuka aromatów egzotycznych botaników, które można by wykorzystać w Szkocji.
Henrique Menezes Borges był handlarzem winem. W 1877 roku założył swój skład win w Funchal, Przeniesiony w 1924 roku do obecnego budynku. Jego specjalnością był eksport win do Rosji, ale także w Brazylii miał bardzo dobre kontakty handlowe. Do dzisiaj używanych jest osiem ogromnych kadzi z brazylijskiego drewna, które mają ponad sto lat. Ancesor zmarł w 1916 roku, przekazując firmę swoim dzieciom. Do dzisiaj marka i składy win są w rękach rodziny Borges.
Firmę założył John Blandy w 1811 roku w Funchal, lokując ją przy porcie w starej XVIII wiecznej posiadłości, niemal całkowicie drewnianej, w kolonialnym stylu. Do dzisiaj jest to jedna z wizytówek miasta i najczęściej odwiedzanych przez turystów miejsc. Są tu skład beczek, bar, restauracja, sklepik, pokoje gościnne i muzeum. Od 1988 roku udziałowcem jest Symington Group, także rodzinna firma, posiadająca sześć winnic w regionie Douro, producent porto.
Jeden z większych producentów madery, ich zakład i magazyny beczek położone są na wzgórzach ponad Funchal i Câmara De Lobos. Firma powstała w 1948 roku, założona przez handlarza winem, Mario Barbeito. Po II wojnie światowej Barbeito wrócił z Brazylii z kontaktem na 5000 skrzynek win madera i doszedł do wniosku, że nowe kontakty handlowe stawiają przed nim szansę na stworzenie własnych składów win. Kierował firmą do śmierci w 1985 roku, przekazując potem zarządzanie córce oraz dwóm wnukom. Obecnie połowę udziałów w biznesie ma japoński partner, firma Kinoshita, co niewątpliwie ułatwia eksport na rynki azjatyckie. Do 2008 roku działali w Funchal, obecny zakład jest w pełni skomputeryzowany, jeden z najnowocześniejszych na Maderze. Styl win Barbeito to nieco większa kwasowość, niż w przypadku klasycznej madery.
Za miasteczkiem Pakruojis, nad rzeką Kruoja, zachował się dawny dwór i część majątku rodziny Roppów. Zbudowany w stylu kasycystycznym, otoczony pięknym parkiem, z dawnymi zabudowaniami gospodarczymi, m.in.: młyn wodny, wiatrak, stajnie, kuźnia, zakład przędzarski, gospoda, browar i gorzelnia (nie dotrwały do naszych czasów m.in.: szkoła i kościół). Pierwszy dwór stanął w tym miejscu w XVI wieku, jednak obecne budynki są z lat 1820-1840, odrestaurowane po 2004 roku, m.in. dzięki dofinansowaniom z UE. Jest tu 150-letni park z około 26 gatunkami drzew o powierzchni 48,2 ha, pełen kwiatów, pomników i figur, z wysepką dla zakochanych, chętnie wykorzystywaną do zdjęć ślubnych. Zachowały się 43 budynki, wspaniały łupkowy most. W dawnych garażach jest duża kolekcja starych samochodów i maszyn parowych, wszystkie pojazdy są na chodzie. Pokoje gościnne w dawnej oficynie urządzone są stylowo z meblami, obrazami i przedmiotami z XIX wieku.
31 lipca 1498 Krzysztof Kolumb ujrzał nieznaną wyspę. Nazwał ją La Isla de la Trinidad, dla uczczenia Świętej Trójcy. Obecna stolice, jak i większość miast, wybudowali Hiszpania. Przez krótki czas Trynidad był w rękach Francuzów. Od 1889 do 1962 roku wyspa należała do Brytyjczyków. Obecnie wraz z Tobago i kilkoma innymi wysepkami jest niezależnym państwem, zamieszkanym głównie przez czarna ludność oraz przez Hindusów. Trynidad ma mniej niż 5000 km kw.
Odwiedzający zakład Angostura w Port of Spain, mają okazję zwiedzić także duże muzeum rumu oraz… największą na świecie kolekcję motyli z Karaibów. Zbiory gromadził badacz Malcolm Barcant, który poświęcił pięćdziesiąt lat na szukanie okazów i zebrał ich ponad 8000. Jest wśród nich kilka okazów tak unikatowych, że noszą jego imię, gdyż już nigdy później nie udało się nikomu ich odnaleźć. Jest tu też 615 okazów z Trynidadu. Angostura odkupiła kolekcję od wdowy po badaczu w 1974 roku i przygotowała dla niej osobną salę ekspozycyjną. Motyle nie są wypożyczane, można je oglądać tylko na terenie destylarni, podobnie jak wiele unikatowych dzieł sztuki z całego świata.
Na Okęciu już nie mozna wysiąść normalnie z samolotu. Polskie władze wymyśliły, że każdy ma wypełnić ankietę na okoliczność koronawirusa. Nie wiem co na to RODO, pytania dotyczyły tego, z kim się podróżowało i gdzie się siedziało w samolocie oraz wieku i miejsca zamieszkania z polem na wpisanie aż czterech numerów telefonów! Rozdali ankiety, nie dali długopisów. Trwało to i trwało, a niemiecka obsługa samolotu śmiała się z nieudolności polskiej obsługi naziemnej. Dla odmiany, we Frankfurcie, jak przyleciałem z Panamy, nie sprawdzano i nie ankietowano nikogo. A w Panamie każdego wysiadającego badano tajemniczym urządzeniem zanim został wpuszczony do kraju. Ale badano na lotnisku, a nie trzymano w samolocie! Wygląda na to, że prędzej koronawirus zeżre Europę, niż Panamę! Na Trynidadzie też nikogo nie sprawdzano, ale tam piją na okrągło rum, a wiadomo, że po rumie człowiek żyje długo, zdrowo i szczęśliwie.
Zakłady Trinidad Distillers Ltd i Angostura ulokowane są na przedmieściach Port of Spain, stolicy Trynidadu i zajmują duży obszar. Obecnie to jedyny producent rumu na Trynidadzie, choć do połowy lat 70. mieli konkurenta po drugiej stronie ulicy, destylarnię rodziny Fernandes, a bardziej w głębi kraju sławną destylarnię Caroni. Robią rumy i wiele innych alkoholi na rynek lokalny, ale na świecie marka Angostura kojarzy się przede wszystkim ze słynnymi kroplami bitters, które są nieodłącznym elementem w każdym szanującym się barze, obecne w ok. 200 krajach. W zakładzie w Port of Spain powstają zarówno rumy, jak i bitters, są tu właściwie dwie osobne destylarnie, jest też duże muzeum poświęcone nie tylko rumom i bittersom, ale także historii wyspy i rodzin, które zajmowały się produkcją Angostury. Jest tu także największa kolekcja sztuki na Trynidadzie, obrazy można oglądać na ścianach w części biurowej destylarni. Chlubą firmy jest też ogromna kolekcja motyli z Karaibów.
Stolica Trynidadu i Tobago. Brzydkie miasto. Brudny port, brudne domy, brudne ulice. Pełno ludzi, pełno samochodów, stragany, śmierdzi moczem. W centrum Murzyni zaczepiają, a to w celach żebraczych, a to oferując narkotyki. Na ulicy można kupić chyba wszystko, w związku z tym prawie nie ma sklepów. Kanalizacja jest niesprawna, więc cuchnie moczem. Brudasy rzucają śmieci gdzie popadnie, także do wody. Hotele i biurowce budowane na wzór amerykański, ale widać tandetę, a bardziej w głąb miasta są rozpadające się stare domy lub nowe bieda-baraki, sklecone z byle czego. Jednocześnie ludzie pogodni, rozśpiewani. Panie roznegliżowane do granic dobrego smaku, tłuste ropuchy eksponujące wątpliwe wdzięki, dużo kobiet jest bardziej nagich niż ubranych. W sklepach dominuje tandeta, ale dla kontrastu co sto metrów jest jubiler. W barach na ogół bardzo głośno, ciemno, wybór alkoholi monotonny, skoro na wyspie jest jeden producent i jeden importer. Parlament wygląda jak cepelia, a ministerstwa jak banki. Jest wielki port, ale syf i smród tam przejmujący. Ceny raczej wszędzie niskie, choć w barach na ogół umowne, tzn. biały płaci frycowe. Porcja rumu w barze 2-3 amerykańskie dolary. W większości barów sprzedaż odbywa się za kratami z uwagi na bandytyzm, to samo zresztą w sklepikach.
W mieście zabawa na całego. Uskrzydlone czarne bestie. Szaleństwo. Poruszają się jak naćpani przy powtarzających się rytmach soca. Z głośników na cały regulator Kes, Motto, Skinny Fabulous, przy tym powtarzanym Up and up nie potrzeba excstasy żeby wpaść w trans. W hałasie, w tłumie, w pocie, w ekstremalnym upale, up and up, wojownicy tańca, królowe karnawału. Wszyscy powtarzają jak mantrę słowa idoli, słowa niezrozumiałe dla przybyszy spoza Karaibów, jak słynny przebój Farmera Nappy „Hookin’ Meh”.
Wystartowaliśmy przed czasem, siedzę obok czarnej Afryki płci żeńskiej, w samolocie światła wyłączone, piję rum z butelki, samolot pędzi jakby go prowadził pijany maszynista z Bekecsaba do Giuli. To mi się teraz przypomina… Jak ja się wtedy bałem. Rozbujane wagony, szalony maszynista, może pijany, może tylko nienormalny. W sumie dwa wagoniki, czterech pasażerów, straceńcza jazda jak na rollercoster, sto na godzinę lub coś w tym stylu, wszystko się trzęsie, umieram ze strachu, bo za mało mam w sobie palinki, za mało unicum, za mało węgierskiego rumu. Nie trwa to długo, a trwa to bardzo długo, jak ten lot teraz z Panamy do Trynidadu, Port of Spain. Niby to tylko trzy godziny w zamknięciu, ale to dla mnie kolejne trzy godziny, jestem w podróży ponad 24 h, spałem mało, piłem mało, nie jestem przygotowany na szalonego maszynistę z pociągu do Giuli, który zasiadł za sterami EMB-190 Copa Airlines. Cuchnie w samolocie moczem, grzybami, cholera wie, czym, ale zapach grzybów przytłacza, jest nie do wytrzymania, jakby smażyli boczniaki na smalcu. Oczywiście, takie loty się długo wspomina, jeśli człowiek przeżyje. Kolejne wspomnienie… Lot z Moskwy do Erewania na początku lat 90., samolot trzypoziomowy, śmigła. Na dolnym poziomie żywy inwentarz – kozy, kury, owce, na targ. Warzywa między kurami i baranami. Smród zaszczanych toalet. Nie ma klimatyzacji, ale każdy ma wiatraczek nad fotelem, można sobie pstryknąć. Do wyboru wino białe i czerwone, obydwa słodkie. I wódka, wziąłem wódkę. Lądowanie na trawie. Taki był lot do Erewania na początku lat 90. Albo inne wspomnienie… Lot z Limy do Iquitos, z międzylądowaniem dwa razy w dżungli na trawie, Boeingiem odrzutowym, nie jakąś Dakotą… To też dobre wspomnienie. W samolocie lecą Indianie na targ, Indianie z targu… Lot nad amazońską dżunglą to nieustające turbulencje. Samolocik mały, rzucany w lewo i w prawo. Żadnej kontroli bagażu, płacisz sto dolców i lecisz. Lądujesz na klepisku, wita cię Krokodyl Dundee i zaprasza na kajmana z rusztu. Brzmi jak bredzenie somnambulika, ale tak było. Kajmany, szaman, cumaseba, piranie i Amazonka. Tak było kiedyś. Tu i teraz w sumie nie jest tak źle. Roznoszą alkohole. Podwójny rum to dwie setki, pełna szklanka Abuelo i mrugnięcie okiem stewarda. Rum podobno siedmioletni, ale raczej dałbym mu trzy lata. Aromat miodu, skóry, lekko nafty, migdałów, śliwek, herbaty. W smaku brakuje mu charakteru, ani nie słodki, ani nie cierpki, ani nie ciężki, ani nie lekki. Nuta likierowego wina w ustach, miód, słodkie śliwki, słodkie gruszki. Dużo miodu w finiszu, za słodki jak na styl Panamy, choć może smakować. A z każdą porcją rumu leci się lżej. A nawet zapomniałem, że w ogóle lecę, leją rum, to jakbym w barze siedział, kołysze, bo to rum, bo to bar piratów, jak ma nie kołysać po rumie?! Jeszcze tylko półtorej godziny i będzie gorący Trynidad, Port of Spain. Już nie straszno, a ciekawie, zmęczenie się dopomina, ale przygoda przecież zawsze bierze górę nad zmęczeniem. A steward jest przemiły, proponuje kolejną dużą szklankę rumu Abuelo. Znów to mrugnięcie okiem, czuję się omal jak Hemingway. W Polsce dochodzi piąta rano, ale staram się nie zasypiać i trzymać fason. W końcu nie co dzień człowiek leci na Karaiby.
Żółto-pomarańczowo-czerwono-brązowe barwy wrzosowisk, mokradeł i lasów liściastych wzdłuż rzeki Spey, szkocka jesień. Chłodno, wietrznie i deszczowo. Ale pięknie. Rzeka Spey, po gaelicku zwana Uisge Spè to najsłynniejsza rzeka związana z whisky. Dla miłośników wędkarstwa (a grubych portfelach) to także szansa złapania wspaniałych okazów łososia. Za prawo do wędkowania, zawsze w towarzystwie przewodnika, trzeba jednak słono płacić.
W 2009 roku Inver House wprowadziło do oferty własny szkocki gin, komponowany w dużym stopniu z własnych botaników. Za proces produkcji odpowiada Simon Buley, menadżer destylarni Balmenach. Caorunn to destylarnia w destylarni, aparaty do produkcji ginu wstawiono do przylegającego do gorzelni budynku magazynowego. Nie potrzeba było dużo miejsca, gdyż spirytus pszeniczny jest kupowany zewnętrznie, a na miejscu dodawane są botaniki i następuje redestylacja. Gin jest redestylowany w aparatach z 1920 roku, wyprodukowanych w Szkocji, ale sprowadzonych z USA, gdzie były wykorzystywane. Niesamowite urządzenie, sterowane przez system zegarów i pokręteł, z osobnymi maceratorami, gdzie na półkach para i spirytus przechodzą przez botaniki, potem następuje redestylacja w dziwnym cylindrze, gin odbierany jest z mocą 96%. Do klasycznej wersji ginu wykorzystują jedenaście botaników, z których część rośnie w promieniu kilku mil od destylarni, są to: wrzosy o słodko-cytrusowych aromatach, grona jarzębiny, jabłka odmiany coul blush, od 1827 roku hodowane w regionie Ross-Shire, suszone gałązki woskownicy (bog-myrtle), suszony mniszek lekarski, do tego: skórki pomarańczy i cytryn z Hiszpanii, słodkie jagody jałowca z Macedonii, cynamonowiec z Indonezji, nasiona kolendry i suszony korzeń dzięgla. Caorunn po gaelicku oznacza jarzębinę. Poza wersją podstawową w ofercie są także Caorunn Raspberry (z dodatkiem lokalnych malin), Caorunn Highland Strength (o podwyższonej mocy) oraz Caorunn Master’s Cut (o nieznacznie podwyższonej mocy, tylko dla duty free). Klasyczny Caorunn Small Batch (41,5%) ma delikatny aromat, sporo jałowca, cynanowca, jabłka. W smaku bardzo przyjemnie jabłkowy. W finiszu jałowiec, pieprz, wanilia. Caorunn Raspberry (41,8%) to zapach malin, jabłek. W smaku masa malin, finisz lekko pikantny, podbity jałowcem. Caorunn Highland Strength (54%) ma aromat i smak zdominowany przez waniliowe nuty alkoholu pszenicznego. Poza tym masa jałowca. Pieprz i jabłka w finiszu. Dwie nowe wersje ginu pojawią się w 2020 roku. Jeden będzie leżakowany w beczkach, drugi z dodatkiem przypraw korzennych.
Balmenach to jedna z najbardziej tajemniczych destylarni regionu Speyside. Od lat nie było oficjalnych butelkowań, ostatni wypust 1998 roku dziś jest nieosiągalny, rzadko też pojawia się w ofercie niezależnych bottlerów. Wykorzystywana niemal w całości do blendów, w tym do Hankey Bannister, sztandarowej whisky Inver House, właściciela Balmenach.
W samym sercu starego Edynburga, tuż obok zamku, w historycznym budynku Royal Mile, w 1998 roku powstało muzeum poświęcone szkockiej whisky – The Scotch Whisky Experience. Ufundowało je 19 firm z branży whisky. Miejsce ma ponad 30 lat i dzisiaj jest to w pełni interaktywna przygoda zwieńczona degustacją. Rocznie odwiedza ich 300 tys. osób.
Najczęściej komentowane