Rozmowa dnia SDP
Z Łukaszem Gołębiewskim o mediach papierowych pod ścianą i o tym, kto czyta w sieci rozmawia Błażej Torański. Rozmowa ukazała sie w serwisie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich 16 lutego 2013.
Od tego roku amerykański „Newsweek” nie ukazuje się już w formie papierowej, jedynie elektronicznej. Po 80 latach zniknął z salonów prasowych. Jak Pan prognozuje: kiedy podobny los spotka polskie wydanie?
To zależy czy Amerykanie odniosą sukces, przy czym sukcesem byłoby tu odzyskanie rentowności choćby na minimalnym poziomie. Jeśli amerykański „Newsweek” w wersji cyfrowej będzie się rozwijał, to moim zdaniem od stycznia 2014 roku ten model przyjmie większość wydawców prasy na całym świecie, także w Polsce. Jeśli o będzie klapa, wówczas zapewne prasa papierowa przetrwa nieco dłużej – wegetując, bo dobre czasy nigdy nie wrócą. Na razie wszyscy przyglądają się z ciekawością, co z tego eksperymentu „Newsweeka” wyniknie.
W Polsce nadal wpływy z reklam pokrywają koszty druku wydań papierowych, dają zyski. Jest Pan pewien, że syndrom „Newsweeka” dotknie polskie tytuły?
Wcześniej czy później z pewnością. Nakłady spadają, wpływy z reklam też. Do niedawna ratowały – i ratują – prasę jeszcze rozmaite inserty i kolekcje, ale one też są coraz mniej opłacalne. Zwalnia się dziennikarzy z wielkim doświadczeniem i stażem pracy, podobny los spotyka korektorów i redaktorów. Obniża się poziom treści oferowanych przez media, czego konsekwencją będzie utrata kolejnych czytelników. Wydaje się, że poziom możliwych do zaakceptowania oszczędności dawno został osiągnięty. Media papierowe są pod ścianą, już się nie da bardziej ciąć kosztów, a przychody z roku na rok spadają. Sprzedaż dostępów i prenumerat w formie elektronicznej na razie nie przynosi oczekiwanych profitów. A media społecznościowe i Google zabierają znaczną część reklamodawców.
Ale czy koniec prasy drukowanej jest rzeczywiście bliski czy też rozpisany na lata?
Zdecydowanie bliski, już czuć na plecach oddech.
Jakie tytuły ocaleją? Branżowe, specjalistyczne, hobbystyczne? A może także, jako elitarne, tytuły opinii i analiz?
W formie papierowej zapewne w ogóle nic nie ocaleją, bo papier nie jest potrzebny do czytania wiadomości. Zapewne najdłużej będą bronić się magazyny ilustrowane dla kobiet. Opinie i analizy z powodzeniem mogą przenieść się do internetu. Media lada moment będą niemal całkowicie cyfrowe. Problem – jak na nich zarabiać. Moim zdaniem rozwiązaniem będzie abonament oraz system opłat licencyjnych od organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi. Tak jak to jest np. z materiałami nadawanymi w radio i telewizji, radia słuchamy za darmo, ale twórcy dostają wynagrodzenie za każdy emitowany utwór słowno-muzyczny.
„The New York Times” nieźle sprzedaje swoje treści w Internecie. Polacy jednak niechętnie płacą w sieci. Słowacka firma Piano nie osiąga spektakularnego sukcesów, choć funkcjonuje na polskim rynku już od kilku miesięcy.
Ludzie niechętnie płacą w sieci, bo mają alternatywę w postaci treści czerpanych za darmo. Płacą jedynie za wysoką jakość, a ta jakość – jak wspomniałem – obniża się wraz z redukowaniem kosztów. Tytuły takie, jak „New York Times”, działają na rynku globalnym języka angielskiego. To wielka wartość dodana, mają nie dziesiątki tysięcy lecz miliony czytelników na całym świecie. Zupełnie inne przełożenie na reklamę – również o wymiarze globalnym. Dlatego trudno nam porównywać się do wyników osiąganych przez Amerykanów czy Brytyjczyków.
Czy to się przełamie? Czy uda się przyzwyczaić czytelnika do płacenia za wartościowe treści?
Z pewnością. Inaczej się nie da. Jeśli nie będzie wartościowych treści, nie będzie profesjonalnej informacji, demokracja będzie zagrożona. Pytanie, jak wiele firm medialnych polegnie, zanim zostanie wypracowany satysfakcjonujący model biznesowy? Moim zdaniem ten model jest już blisko, upowszechni się najpóźniej w przyszłym roku i będzie oparty na darmowym dostępie bez ograniczeń w ramach abonamentu. Być może to pozwoli sprzedawać więcej, znacznie więcej, a dodatkowo przywróci część utraconych wpływów z reklam. Branży wydawniczej brakuje jednak wsparcia ze strony polityków, istotnych zmian w prawie autorskim – np. określających dozwolony użytek – tak by w przyszłości mogli zarabiać na wysokiej jakości treści. Treści marnej jakości będą domeną amatorów i będą bezpłatne. Mówiąc o wolnym dostępie do kultury, często zapomina się o tym, że przygotowanie profesjonalnego przekazu kosztuje, a zatem ktoś za to musi zapłacić – odbiorca, reklamodawca, operator sieci komórkowej lub podatnik.
Mówimy o śmierci papieru, a tymczasem trend jest jakby odwrotny, rodzą się nowe tytuły opinii: "W sieci", "Do Rzeczy" …
Bo jest społeczne zapotrzebowanie na pewien typ dziennikarstwa. To jednak już inne media pod względem organizacyjnym. „Do Rzeczy” zatrudnia większość dziennikarzy na umowy-zlecenia. Autorzy godzą się na to, bo na rynku jest wieku bezrobotnych dziennikarzy, fachowców poszukujących pracy. Ale to nie jest model, który może długo i wydajnie funkcjonować. Nie wróżę „Do Rzeczy” więcej niż rok.
Kto czyta w Internecie? Młodzi, którzy nauczyli się czytać w sieci – zamiast z Elementarza Mariana Falskiego – i nie mają nawyku sięgania po papier? A może wręcz przeciwnie: wytrawni czytelnicy, którzy wiedzą, że w e-wydaniach szybciej dotrą do newsa?
I ci, i ci. Na pewno młodzi w sposób bardziej naturalny sięgają po media cyfrowe, tablety i czytniki tekstu, ale również dotychczasowi czytelnicy papieru – nie tak często i bardziej utylitarnie, ale wystarczy obserwacja pasażerów pociągów, żeby przekonać się, jak wiele osób już pożegnało papier.
Najczęściej komentowane