Piesek przydrożny
Wybrałem się na poznawanie mojej ziemi pociągiem z dużym zapasem alkoholu i kielonkiem w wewnętrznej kieszeni katany. Kielonek potrzebny żeby spragnione gardło w każdej chwili napoić czystą. Podobno, jak się czystą z gwinta pije to jaja nie rosną. Tak mi mówiono w mym wieku młodzieńczym, dziś wyrosłem już cały i mi to obojętne, ale z gwinta picia unikam. Poznawałem miasta i dworce wszelakie, brudne kible widziałem i ludzkie ryje raz przyjemne, a raz znowu podłe. A wszystkich jedna myśl do tych miejsc ciągnęła, jedna potrzeba, jedno ojczenasz. Jakże ciekawie jest posuwać się naprzód i patrzeć na nowe twarze i czekać aż powoli ukaże się dno kieliszka, albo nawet dno butelki, gdy jednak z gwinta pić się zdarzy.
I zaraz obszczekał nas piesek, pilny w spełnianiu swego obowiązku. Był to koniec stulecia, teraz jest początek. Myślałem nie tylko o ludziach, którzy swe szczęścia postradali, także o pokoleniach piesków im w codziennych błędnych powrotach i porannych pielgrzymkach towarzyszących. I raz, nie wiadomo skąd, pewnie we śnie nad ranem, zjawiła mi się ta śmieszna i czuła nazwa: „piesek przydrożny”.
Wiem, że zdechnę jak pies przy płocie. I jakoś nie napawa mnie to żalem. „Wiedza moja nieduża, rozum krótki”.
Pamiętam ten tom, i ten poczatek, z którego został zaczerpnięty cytat (przeróbka, kolaż, mashup?). Ładnie to nawiązuje do stylu Miłosza, czy też naśladuje, wplata zupełnie inny temat zachowując klimat. Podoba mi się. A mamy Rok Miłosza.
Miałam dzisiaj sen bardzo podobny do tej historyjki, nagle przyczepił się do mnie piesek, udawał miłego, ale naprawdę miał złe zamiary. Szłam a on mi bez przerwy towarzyszył usmiechając się jakby i uważnie obserwując. Chciałam go przegonić, ale on cały czas do mnie wracał. Wiedziałam, że nie mogę go zabrać do domu, bo on jest zły, i czułam sie bezradna. A to co było wokół też nie dawało poczucia bezpieczeństwa, wyludniona przestrzeń. To opowiadanie o Piesku przydrożnym też mi się ze snem skojarzyło, dlatego o tym napisałam.
Z tych rzeczy na P pozostały mi tylko…, pomidory, jak mawia moja znajoma. Nienawidzę jej za to bo to nie prawda. Lubię… czasem… w dobrym towarzystwie… . Z dworców najbardziej katowicki. Jest niemal kultowy zwłaszcza o północy. Tam czuję się jak bezdomny pies. Straszno, śmieszno i do domu daleko.
Fajne. Budzi we mnie różne uczucia, a to chyba ogólnie dobrze, znaczy że tekst, słowa, nie pozostają obojętne :-). Najeździłam się trochę pociągami i zaliczyłam parę dworców… „Jak zimny jest dworzec po północy, jak smutne są twarze nocujących tam osób”.
Te smutne skojarzenie to to, że mój facet też chadza z wódką w skórze i pija z gwinta… jak punk to punk?