„Notes Wydawniczy” o „Złam prawo”
Czwarta powieść Łukasza Gołębiewskiego ma dwa atuty: szybko się ją czyta, zaś okładkę zdobi ładna dziewczyna.
Poza tym… No cóż, poza tym „Złam prawo” jest przewidywalne niczym kolejny tom Biblioteki Romansów: bohater cynik, dużo nagich panienek, kilka nagich kobiet, sporo seksualnej gimnastyki, alkoholu i używek. To oczywiście Biblioteka Romansów XXI wieku, ale zasada jest ta sama.
Nowością w stosunku do poprzednich powieści są wspominki bohatera z dzieciństwa, czyli pierwsze zabawy w lekarza. Przekonujące to opowiastki, bo czytelnicy, podejrzewam, mają za sobą podobne doświadczenia i łatwo autorowi uwierzą. Picem na wodę natomiast jest wątek kryminalny, w którym ani zbrodnia nie jest prawdopodobna, ani szukanie zbrodniarza. Cała operacja służy autorowi do – no właśnie, do czego? Przedstawienia kilku nowych postaci? One nie nowe, one zawsze z tego samego romansu, pisanego przez Gołębiewskiego w odcinkach. A że się inaczej nazywają czy wyglądają, to nieistotne.
Łukasz Gołębiewski z pewnością poprawił styl, do fabuły też trudno się przyczepić, miałem jednak wrażenie podczas lektury, że ta książka jest po nic, powstała z nudów, dla zabicia czasu, zaangażowanie autora jest udawane. Niby jest to najpoważniejsza dotychczas powieść, recenzenci ją wychwalają, a mnie coś zgrzyta. Tyle że to może być mój feler – nauczyłem się oczekiwać od autora Poważnego Podejścia, a on mnie traktuje jak odbiorcę ulotki reklamowej albo instrukcji obsługi. Ale… Rowan Atkinson, zanim jeszcze zasłynął jako Jaś Fasola, występował jako nauczyciel szkolny, odczytujący – nadzwyczaj obleśnie i wieloznacznie – listę obecności uczniów. Czy powinienem zatem zmienić moje podejście do literatury?
Najczęściej komentowane