Elfio-krasnoludzkie love story

O ile w części pierwszej mieliśmy nieznośnie długie sceny biesiadowania krasnoludów nieproszonych w domu Bilbo Bagginsa, to w części drugiej ni z gruchy ni z pietruchy pojawia się wątek miłosny, romansu elfki Tauriel i krasnoluda Kili. Oczywiście w książce niczego takiego nie było, Tolkien nie dbał o romanse, a krasnoludowi w ogóle nie afiszowali się z uczuciami, nie mówiąc o tym, że miłość między tymi rasami to jak krzyżówka psa z kotem, da się razem wytrzymać, ale potomstwa z tego nie będzie. Znów wymyślono na potrzeby filmu kolejny wątek z postacią Radagasta Szarego, partnera Gandalfa. Pojawia się też stary znajomy z „Władcy pierścieni”, elf Leglas, i sceny batalistyczne i jego oraz elfki Tauriel udziałem są bez wątpienia najlepsze w całym tym przydługim filmie, choć też najbardziej odległe od jakiegokolwiek – choćby i baśniowego –realizmu. Bo jednak trzeba przyznać, że Tolkiem, mimo iż pisał fantasy, realizm zachowywał. Reżyser Peter Jackson chyba więcej czasu niż nad książkami spędził grając w gry akcji. Krasnoludy biją się mniej dzielnie, natomiast filmowy Hobbit ma lwie serce. Widzowie powinni być zadowoleni ze scen walki z pająkami, wspaniale prezentuje się leśne królestw elfów, jeszcze barwniej ucieczka z niego w brawurowym stylu wczesnych filmów kina niemego. Wreszcie scenariusz filmu wnosi trochę typowego dla Tolkiena sarkastycznego humoru. I wreszcie sam Smaug – wielkie smoczysko i jego królestwo, cóż bez zarzutu, to mistrzostwo animacji, nie da się ukryć, że w niczym nie urąga pisarskiej wyobraźni Tolkiena. Martwi mnie co będzie trzeciej części, bo w tej obejrzeliśmy więcej niż można się było spodziewać. Czy trzy czwarte kolejnego filmu to będzie powrót hobbista z łupami do domu? Czy trzy czwarte walki ze smokiem? Z dwojga wolę to drugie, ale nie sposób oprzeć się refleksji, że film z powodzeniem mógłby trwać o połowę krócej bez straty dla akcji, fabuły i inteligencji widza.
Najczęściej komentowane