Białostocka recenzja „Bomby w windzie”
„Bomba w windzie” urzekła mnie od pierwszych stron. Zachwycałam się każdym zdaniem, aż nie chciałam, aby ta powieść się skończyła, jednak ciekawość nie pozwalała mi odłożyć jej na później. Gdybym miała w jakiś sposób zaznaczyć najciekawsze momenty i arcyważne cytaty bałabym się, że liczba karteczek zniszczyłaby całkowicie tę liczącą około 130 stron książeczkę a tego byśmy przecież nie chcieli…
Bomba w windzie to cudowne połączenie powieści obyczajowej i sensacyjnej. Nie jest to powieść o umieraniu, lecz o życiu. Troski i zmartwienia Richarda są bliskie niejednemu z nas. To historia nieszczęśliwego samotnika poszukującego wrażeń.
Podziwiam Łukasza Gołębiewskiego za to, że na tak niewielu stronicach zawarł wszystko, co lubię w książkach najbardziej. Mam tutaj na myśli ciekawą fabułę, która sprawiła, że mój mózg popracował na wyższych obrotach oraz żarty, które warto powtarzać w gronie znajomych. Bomba w windzie, pochłonęła mnie totalnie. Tego mi było trzeba.
Sztuką jest sprawić, że czytelnik zżywa się z głównym bohaterem tak bardzo, że ma ochotę płakać nad jego losem. Masa niejasności, zawirowań, niedopowiedzeń. Mistyfikacja totalna. A co jeśli Richard Burton nie istniał naprawdę? O co w tym wszystkim chodzi? Gdzie jest granica między światem rzeczywistym a fikcyjnym? Polecam tę książkę wszystkim, którzy narzekają na nudę i brak literackich doznań. Proza Łukasza Gołębiewskiego sprawiła, że kilka razy niebezpiecznie skoczyło mi ciśnienie. Jak to się w księgarni mawiało: „kawy nie trzeba pić”. Ano nie trzeba. wystarczy dobra książka. Tak niewiele, a tak wiele.
Zmęczenie daje o sobie znać. Dlatego też zakończenie będzie krótkie: czytajcie, bo warto, polecam.
Najczęściej komentowane